Zakochałam się całkiem niechcący
Tak, zakochałam się. I to po raz drugi przez internet. Wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziałam, że będziemy razem. Secundum non datur. Napisałam. Odebrałam telefon, opowiedziałam o tym jak mieszkam, jakie mam zwierzęta, uprzedziłam, że mam córkę, mówiłam o moim stylu życia i poprzednich doświadczeniach oraz o tym, że jestem rozwiedziona. Obiecałam, że nikt się nim tak nie zajmie jak ja i nie da tyle miłości. Będzie spał w moim łóżku tak jak wszyscy.
Jest młodszy ode mnie i to sporo. Zresztą tak jak ten poprzedni. Tyle że tamten miał włosy dłuższe i brązowe, ten kruczo czarne. Tamten chodził przez cały rok w białych skarpetkach. Najpierw całych, a potem z dziurami, których nie dało się zacerować, ten nosi krawat. Tamten odszedł któregoś dnia. Odszedł na zawsze, choć nic nigdy nie przysięgał, był ze mną w zdrowiu i w chorobie. Nie opuścił mnie aż do śmierci. Był czuły, mądry, lubił biegać, a rano pił ze mną kawę na tarasie. Kiedy go zabrakło, cierpiałam. Znajomi i sąsiedzi składali mi kondolencję. Jego się nie dało nie lubić. Nie tylko ja płakałam.
Ogłoszenia zaczęłam przeglądać dopiero po trzech miesiącach, ale raczej bez większych nadziei. Każdy był do siebie podobny, ale nie przypominał mi mojej miłości. Aż w końcu, kiedy chciałam kasować konto, mignął mi on — młody, z iskrą w oku i dobrze nastawiony do ludzi. Przypominał postać z bajki. Dalej już wiecie — zadzwoniłam, przekonałam, że jestem świadoma praw i obowiązków i że go wykastruję.
Miałam jechać po niego w sobotę, ale jak dowiedziałam się, że jest w schronisku, to wsiadłam w samochód i kupiwszy po drodze akcesorium i aprowizację ruszyłam do Bełchatowa. Zapłaciłam za tę miłość. W ogóle miłość ta okazała się i kosztowna i bezcenna. Jak to przy szczeniakach, zwłaszcza w typie owczarka niemieckiego. Ale było warto.
Wygląda jak wilk z Czerwonego Kapturka. Czarny, ma długie uszy i gryzie babcię. Lubi też zaczepiać małe dziewczynki i kraść im bułeczki z koszyka. Tak, jest jak z bajki. Wreszcie jakiś czarny charakter. Zastanawiałyśmy się z Heleną, czy może jest to prawdziwy wilk znaleziony w lesie i podrzucony do schroniska. Zrobiłyśmy mu test – zaczęłyśmy wyć. Podjął od razu. Helena też. I ciągle mu robi testy. Mam ubytki słuchu.
Pierwszy spacer wyglądał tak, że szedł na rękach. Na moich rękach. Bał się wszystkiego — samochodów, wózków, rowerów, mężczyzn. Nic dziwnego — w schronisku niewiele widział. Z czasem i ze wzrostem wagi musiałam zaprzestać tych praktyk, szanując swój kręgosłup i wizerunek w sąsiedztwie.
No dobrze, ale skąd imię – Irys? Książkę o kotku Irysie przyniosła Heli wróżka zębuszka (cały czas mi wierzy, że wróżka zębuszka istnieje, w końcu ja wkładam pod poduszkę tylko posmarkane chusteczki). Chciałam go nazwać inaczej — Melchior albo Ralf Demolka, ale pojawienie psa skorelowałam z terminem imienin Helenki. Dzięki temu mogłam wymusić na niej uprzednie podpisanie cyrografu, w myśl którego ma sprzątać po nim siki. Niestety, nadmiar niespodzianek wywołał wkrótce bunt w jednostce i wypowiedzenie umowy w trybie natychmiastowym. Sama bym wypowiedziała, ale jedyne co mogę zrobić to tylko się wypowiedzieć pisemnie w postaci czynnego żalu, co niniejszym czynię.
Irys robi nie tylko żółte niespodzianki, ale też gówniane. Na przykład kiedyś wziął w zęby miskę z wodą i przyniósł mi ją do łóżka. Ma też zwyczaj porywania zmywaków do naczyń i podrzucania ich na kanapę, czy legowisko robiąc tym samym znak wodny. Lubi też wrzucić na warsztat prasę czy podjadać kapcie między posiłkami.
A jaki jest jego stosunek do współbraci mniejszych? Jak to w rodzinie — bywa różnie, ale na zdjęciach najlepiej. Niestety, Irysław dokucza mojej staruszce, małemu yorkshirowi – Pipsonowi i kiedy ta leci na skargę, Irys łapie ją za futerko na dupce, przez co wygląda, jakby ćwiczyła na bieżni jogging. Kot Maurycy docenia to, że Irys czasem się do niego przytuli na kanapie, ale wkurza go, że szczeniak ciągnie go dla zabawy za ogon. Czasem strzeli psa z łapy, albo nafurczy, co pomaga na mierne kilka sekund.
Tak jak obiecałam – śpi ze mną w łóżku. Tak jak Maurycy i czasem Pipson (Pipi woli spać w ciuchach). Wyciąga się całym ciałem wzdłuż mnie. Ponoć gdy tak robi wąż, to znaczy, że sprawdza, czy już da radę połknąć właściciela.
Zakochałam się. Znów od pierwszego wejrzenia i znów swą miłość znalazłam w internecie. Znów jest to partia o nieznanym rodowodzie. Znów nie wiem, co z niego wyrośnie. Ale czy to takie ważne? Przecież uwielbiam niespodzianki. Wy nie? Szczeniak to duże wyzwanie. W ogóle projekt pies. I nigdy nie ma dobrej pory na to, żeby go adoptować. Zawsze jest jakieś ale. Ale jeśli się zaprosi taką sierotkę pod swój dach – serio, nie będzie się tego żałować*. A, i jeszcze jedno, nie ma czegoś takiego jak miłość za nic. Za najlepszego przyjaciela Ty płacisz.
————————————————————–
*
Nie będzie się tego żałować….
a) tak od razu
b) jak wyrośnie z sikania w domu